Przyszła wiosna. Drzewa się zielenią, kwiaty kwitną,
ptaki śpiewają, świeci słońce. Bla bla bla. Nie przepadam za wiosną. Nie to,
żebym jej jakoś szczególnie nie lubiła, ale zwyczajnie nie robi na mnie
wrażenie.
Owszem, lubię zapach bzu, wystawiam twarz do słońca, przysiadam na ławce w
parku. Ale wiosna mnie nie zachwyca, nie porusza.
Łatwo lubić wiosnę. Wiosna jest jak ładna dziewczyna. Na tyle ładna, żeby wszystkim
się podobać i na tyle nieszczególna, że nie zapamiętujesz jej na dłużej.
Wiosna jest nieskomplikowana, ma w sobie jakąś infantylność, jest niedojrzała,
cierpka jak zbyt wcześnie zerwany owoc, jak tanie wino. Jest tylko pozornie
ciepła, ma w sobie pozimowy chłód. Jest zbyt rześka, zbyt wyraźna, zbyt
intensywna. Dlatego szybko traci swój urok. Zieleń przestaje być tak
intensywna, bez przekwita, żółtodzioby uczą się latać, słońce zamiast ogrzewać,
zaczyna parzyć. Zaczyna się lato. Wiosna szybko umiera.
Jesień jest pełna barw i zapachów. Żeby ją pokochać, trzeba mieć w sobie pewną
dozę wrażliwości. Trzeba umieć dostrzec urok przemijania. Jesień smakuje
dojrzałą, wytrawną słodyczą. W dotyku jest kaszmirowa, aż chce się nią otulić. Jest
subtelna, delikatna jak babie lato.
Jesień jest ciepła. Kiedy jesienią położysz się na trawie, poczujesz ciepło,
które ziemia chłonęła ze słońca przez całe lato.
Jesień przemija powoli. I kiedy opadną wszystkie kolorowe liście, a wiatr
szarpie gałęziami drzew, to nadal jest jesień. I choć jest szaro, a dni są
krótkie, choć deszcz bębni o szyby, to jesień trwa nadal. A potem poranki stają
się mroźne, ale chryzantemy nadal kwitną i jesień nadal jest jesienią.
Jesień przemija powoli, starzeje się z godnością i nawet gdy umiera, nadal jest
piękna.